x

Polityka nie ma płci?

Justyna Wojniak*

Statystyki pokazują, że udział kobiet w życiu politycznym wzrasta. Zdecydowanie więcej kobiet ubiega się o wysokie stanowiska w ważnych urzędach i wiele z nich osiąga sukcesy. Jednak, czy ten łatwo dostrzegalny postęp nie przysłania utrzymującej się gender gap? Dość typową praktyką bowiem jest to, że uczestnictwo kobiet w polityce przybiera kształt bardziej nieformalny i tylko w małym stopniu wiąże się z bezpośrednim, realnym wpływem na kluczowe decyzje. Wyjątkiem nie są tu nawet kraje o długiej tradycji demokratycznej, jak Wielka Brytania czy USA, a więc to nie system polityczny okazuje się czynnikiem sprawczym. Częściowego uzasadnienia dla niskiej partycypacji kobiet w polityce dostarcza ograniczony w porównaniu do mężczyzn dostęp kobiet do zasobów w postaci informacji i relacji, jaki zyskują chociażby dzięki pełnoetatowemu zatrudnieniu.Wydaje się jednak, że przyczyn takiego stanu rzeczy należy szukać nieco głębiej, odnosząc się do procesów wychowania i kształcenia, które skonstruowane są tak, że już na wczesnych etapach rozwoju dziecka różnicują dziewczynki i chłopców. I tak u dziewcząt kształtowana jest postawa pasywna, ukierunkowana na prywatność, rozwijana empatia i instynkty opiekuńcze, podczas gdy w przypadku chłopców nagradza się w procesie wychowawczym postawę przywódczą, podkreśla autonomię i wzmacnia przeświadczenie o konieczności bycia niezależnym i polegania na samym sobie. Łatwo sobie wyobrazić, że tego typu wzorce socjalizacyjne mogą nie tylko powodować, ale także utrwalać niski poziom politycznego zaangażowania kobiet.

Bo jak tłumaczyć fakt, iż Unię Europejską zamieszkuje około 495 milionów obywateli z czego ponad 51% to kobiety, a w ostatnich wyborach do Europarlamentu jedynie 37% mandatów uzyskały kobiety? Dodatkowo, jak pokazuje opracowanie Obserwatorium Równości Płci, liczba polskich europarlamentarzystek (23,5%) sytuuje się wyraźnie poniżej średniej.

Polska walka o równouprawnienie kobiet związana była z zapoczątkowanym w II połowie XIX wieku procesem podnoszenia poziomu ich wykształcenia i uzyskaniem w 1918 roku praw politycznych. Okoliczności te okazały się jednak niewystarczające w zderzeniu z męską konkurencją w sferze publicznej, gdzie w dalszym ciągu kobiety skazane były na zajmowanie niższych pozycji. W okresie międzywojennym kobiety w Polsce piastowały 41 mandatów poselskich i 20 senatorskich, co stanowiło ogółem 1,9% Sejmu i 3,8% Senatu tego okresu. Sytuacja uległa zmianie w okresie powojennym: w pierwszej kadencji reprezentacja kobiet w Sejmie wyniosła 17%, po czym gwałtownie spadła do 4%, aby w kolejnych kadencjach stopniowo wzrastać i osiągnąć najwyższy punkt w latach 1980-1985. Do roku 1989 udział kobiet w parlamencie nigdy nie przekroczył ¼ liczby posłów ogółem.

Obecnie udział polskich kobiet w strukturach politycznych z roku na rok wzrasta, jednak jest on nadal niski. Najczęściej wśród barier działalności publicznej kobiet wymienia się ograniczenia instytucjonalne, społeczne i kulturowe.

Na przeszkodzie w dostępie do struktur władzy stoją stereotypy i naznaczony płcią podział ról, w którym nie ma miejsca na zaangażowanie polityczne kobiet.

Sojusznikiem kobiet nie są też media, często podtrzymujące stereotypowy wizerunek kobiety umiejscowionej w sferze prywatnej. Wpływ na udział kobiet w życiu publicznym ma religia, która widzi kobietę jako strażniczkę domowego ogniska. Nie mniej znaczącym czynnikiem stającym na przeszkodzie aktywności politycznej kobiet jest ich status społeczny i ekonomiczny, brak wystarczających zasobów finansowych, trudności na rynku pracy, bezrobocie i podwójne obciążenie w postaci pracy zawodowej i obowiązków domowych.

Mechanizm kwotowy na listach wyborczych wprowadzony do polskiego systemu prawa wyborczego w 2011 roku był ważnym krokiem w stronę wyrównania szans kobiet i mężczyzn w procesie wyborczym. Wybory parlamentarne w 2011 roku były pierwszymi w Polsce, w których obowiązywał system kwotowy, gwarantujący przynajmniej 35% miejsc na listach wyborczych kobietom.

Na listach wyborczych do Sejmu znalazło się 42% kobiet, ale wiele z nich na miejscach, z których nie miały szans na mandat: na „jedynkach” było tylko 21% kandydatek.

W wyniku wyborów w Sejmie obecnej kadencji kobiety stanowią blisko 23% ogólnej liczby posłów. Jest to o 3 punkty procentowe więcej niż w poprzedniej kadencji (2007-2011). Doświadczenia innych krajów, w których wprowadzono kwoty, pokazują jednak, że potrzeba czasu, żeby ten mechanizm prawny przełożył się na faktyczny wzrost liczby kobiet w parlamencie.

A jest co robić: w rankingu Global Gender Gap z 2014 roku Polska znalazła się na 57. miejscu wśród 142 krajów. Najsłabiej wypadła właśnie w wymiarze politycznym, mierzonym stopniem obecności kobiet w parlamencie, liczbą kobiet na stanowiskach ministrów i kobiet pełniących urząd premiera. O ile kobieta na stanowisku premiera w Polsce nie stanowi już ewenementu: urzędująca szefowa rządu jest drugą po Hannie Suchockiej (1992) kobietą na tym stanowisku, to do 2005 roku udział kobiet w kolejnych rządach był minimalny. Poza gabinetem Jerzego Buzka (1997–2001), w którym kobiety stanowiły ponad 16% składu rządu. Najczęściej wśród ministrów znajdowała się tylko jedna kobieta, a w rządzie Jana Olszewskiego w ogóle nie było kobiet. Dopiero do rządu Kazimierza Marcinkiewicza (2005), udział kobiet w Radzie Ministrów osiągnął 20% i w następnych gabinetach pozostawał niezmiennie na tym samym. W rządzie Ewy Kopacz pięć kobiet sprawuje stanowiska konstytucyjnych ministrów, dzięki czemu Polska z 32-procentowym udziałem kobiet awansuje we wspólnotowych statystykach – średnia unijna to dzisiaj 27%.

Czy mamy się zatem z czego cieszyć? Na pewno statystyki pokazujące udział kobiet w polskiej polityce są coraz bardziej zadowalające. Pojawia się jednak pytanie, czy idzie za tym faktyczna realizacja idei równości płci w tej sferze. Nierzadko stosowaną bowiem praktyką, i Polska nie jest tu wyjątkiem, jest ograniczanie dostępu kobiet do określonych obszarów politycznej aktywności. W dalszym ciągu mamy do czynienia z silnie zakorzenionym społecznie stereotypowym podziałem na dziedziny tradycyjnie „zarezerwowane” dla kobiet, jak kultura czy edukacja. Podział ten równoważy objęcie przez kobiety resortu spraw wewnętrznych, nauki i szkolnictwa wyższego czy infrastruktury i rozwoju. W tym wypadku nierówne traktowanie przyjęło inny wymiar. Część polityków i mediów zarzuca premier Ewie Kopacz brak merytorycznych przesłanek dla takiego obsadzenia wymienionych stanowisk, a szefowe resortów określa mianem „psiapsiółek przesiadujących w gabinecie Kopacz”. Mężczyźni z męskiego towarzystwa w rządzie nigdy tłumaczyć się nie musieli.

Równowaga płci w polityce. Jak to robią inni?

Region skandynawski uznawany jest za niekwestionowanego lidera w obszarze promowania i faktycznego wcielania w życie idei równości płci w życiu publicznym. Na pytanie o źródła tego rodzaju podejścia odpowiedzi niewątpliwie poszukiwać należy w nordyckim modelu demokracji, jaki uformował się i z powodzeniem rozwijał na przestrzeni XX wieku. Do wyznaczników tego modelu zaliczyć należy otwartość, konsens oraz pragmatyzm, na których znaczenie w procesie rozwoju społeczeństw skandynawskich szczególny nacisk kładły rządzące partie socjaldemokratyczne, będące rzecznikiem państwa dobrobytu. Efektem tych przemian stało się przyznanie kobietom praw wyborczych, co nastąpiło stosunkowo wcześnie w porównaniu z innymi państwami europejskimi.Formalne zrównanie uprawnień mężczyzn i kobiet oraz towarzyszące temu deklaracje nie znajdowały odzwierciedlenia w sytuacji faktycznej, a przejawy dyskryminacji wciąż silnie zaznaczały się w różnych obszarach życia społecznego. Żądania równouprawnienia stały się bardziej stanowcze w początkach lat 70., kiedy to kraje skandynawskie stanęły w obliczu tak zwanej drugiej fali feminizmu. Zmiany w prawie nie owocowały równością wynagrodzeń czy dostępem do stanowisk kierowniczych, również obecność kobiet w ciałach decyzyjnych w dalszym ciągu pozostawała ograniczona. Jednocześnie to na kobietach wciąż spoczywała odpowiedzialność za gospodarstwo domowe i opiekę nad dziećmi.

Sytuacja ta zaowocowała dynamicznym rozwojem inicjatyw na rzecz praw kobiet podejmowanych przez liczne, mniej lub bardziej sformalizowane organizacje. Efektem stał się wyraźny wzrost mobilizacji kobiet na gruncie partii politycznych, co znalazło swoje odzwierciedlenie w statystykach dotyczących reprezentacji kobiet w ciałach ustawodawczych w całym regionie. Istotnym warunkiem tych procesów były niewątpliwie czynniki ekonomiczne i przebieg procesu przechodzenia z fazy przemysłowej do poprzemysłowej połączony z wysokim poziomem rozwoju społecznego.

Ale wyjaśnienie oparte wyłącznie na przesłankach ekonomicznych byłoby zbyt dużym uproszczeniem. Równie ważny czynnik stanowi obowiązujący w krajach skandynawskich proporcjonalny system wyborczy. System oparty na okręgach wielomandatowych w większym stopniu sprzyja sukcesom wyborczym kobiet. Jeżeli bowiem w danym okręgu wyborczym istnieje możliwość obsadzenia kilku mandatów, partie polityczne będą bardziej skłonne do umieszczania kobiet wśród swoich kandydatów. Z kolei w przypadku systemów jednomandatowych, wyraźna będzie dominacja mężczyzn, którzy z reguły zajmują eksponowane stanowiska w partiach i to z ich nazwiskami kojarzone są konkretne ugrupowania. Dodatkową rolę wzmacniającą pozycję kobiet stanowi możliwość personalizowania głosowania w ten sposób, że obok kandydatów zaproponowanych przez partie wyborcy mogą na kartach do głosowania umieszczać nazwisko lub nazwiska osób przez siebie preferowanych.

Instrumenty te nie przyniosłyby jednak rezultatów w postaci wzrostu liczby kobiet w skandynawskich parlamentach oraz samorządach, gdyby nie towarzyszyły im różnego rodzaju kampanie, spotkania, manifestacje, sieci współpracy z organizacjami pozarządowymi czy inspirowanie publicznej debaty za pośrednictwem mediów.

Znaczącym elementem skandynawskich strategii antydyskryminacyjnych są inicjatywy, które nazwać można dyskryminacją pozytywną. Przejawem tego typu działań jest preferencyjne traktowanie kobiet jako płci niedoreprezentowanej. Taki instrument walki z dyskryminacją ze względu na płeć budzi wątpliwości i ma swoich zdecydowanych przeciwników. Zwracają oni uwagę na fakt, iż pozytywna dyskryminacja prowadzi do naruszenia praw jednostki, a płeć biologiczna nie powinna stanowić kryterium przydzielania stanowisk pracy czy miejsc na uczelniach. Z kolei zwolennicy stosowania tego mechanizmu wskazują, że głęboko zakorzenione w świadomości społecznej stereotypy i uprzedzenia wobec kobiet mogą być skutecznie eliminowane jedynie poprzez działania radykalne, a nawet budzące kontrowersje. Usuwanie barier w dostępie kobiet do wysokich stanowisk politycznych, kierowniczych czy akademickich uznawane jest przy tym za priorytet, do którego realizacji warto dążyć, nawet jeżeli część opinii publicznej jest wobec tych działań sceptyczna.

Rozwiązaniem, na jakie w latach 70. zdecydowały się władze partyjne w krajach skandynawskich w celu podwyższenia reprezentacji kobiet na najwyższych stanowiskach, stał się system kwotowy. Inicjatorami wprowadzenia co najmniej 40-procentowej reprezentacji przedstawicieli obydwu płci we wszystkich partyjnych zarządach i komisjach byli szwedzcy liberałowie, a za ich przykładem poszli socjaliści w Norwegii. Warto zaznaczyć, że system kwotowy znalazł swoje zastosowanie nie tylko w wewnętrznej polityce poszczególnych partii, ale także w powszechnych wyborach do organów przedstawicielskich. Początkowo (1975) w Norwegii przyjęto kwoty na poziomie 1/3, podwyższając je następnie do 40%. Najdalej poszła norweska Partia Pracy, która w 2005 roku przyjęła kwoty na poziomie 50%.

We wszystkich krajach nordyckich kwoty mają charakter dobrowolny. Nie istnieją żadne prawne instrumenty, które wymuszałyby na partiach politycznych zapewnienie minimum reprezentacji kobiet w ciałach decyzyjnych, ani na szczeblu parlamentarnym, ani samorządowym. Przykładowo Finlandia nie przyjęła system kwotowego w swoim systemie partyjnym, a w Danii po pewnym czasie dwie z partii odeszły od systemu kwot, uznając, że nie przyniósł on znaczących rezultatów.

Jednak w przypadku instytucji publicznych wprowadzenie kwot zostało zadekretowane w latach 80. Praktykę tę zapoczątkowała Norwegia, gdzie w 1973 roku system zaczął obowiązywać w państwowych komisjach, radach oraz zarządach instytucji, których członków powoływano na podstawie mianowania. Każdy z tych podmiotów został zobligowany do wysunięcia na wolne stanowisko kandydatury mężczyzny i kobiety. Ostatecznego wyboru dokonywał właściwy minister, dbając o to, aby zachowana była proporcjonalna reprezentacja kobiet.

Jaki jest więc klucz do zwiększenia obecności kobiet we współczesnym życiu politycznym? Na pewno decyduje o tym kilka czynników. Przypisywanie sukcesu wyłącznie systemowi kwotowemu, choć na pewno kuszące, byłoby dużym uproszczeniem. Sam system niczego nie zmieni, jeżeli nie będzie towarzyszyć mu aktywność samych kobiet i ich organizacji. Poza tym systemu kwotowego nie należy traktować jako niezawodnego instrumentu, który w każdym przypadku przyniesie pożądany efekt. Aby tego uniknąć trzeba pamiętać o zachowaniu spójności systemu kwot z obowiązującym w danym państwie systemem wyborczym.

Po drugie, na listach wyborczych nazwiska kandydatów oraz kandydatek powinny być umieszczane naprzemiennie, bo nawet jeżeli wprowadzony zostanie wymóg zachowania 40% kwot, a nazwiska kandydatek znajdą się na końcowych miejscach list wyborczych, prawdopodobieństwo uzyskania przez nie mandatu będzie znacznie dość nikłe.

Kolejnym wymogiem towarzyszącym systemowi kwotowemu powinno być istnienie sankcji, gdy partie nie przestrzegają tej regulacji, chociażby w postaci odmowy rejestracji tak skonstruowanej listy wyborczej. W przeciwnym razie system kwotowy łatwo może okazać się rozwiązaniem wyłącznie formalnym, pozbawionym faktycznego odzwierciedlenia w politycznej rzeczywistości.

 

*Justyna Wojniak – Fundacja Kobiety Nauki